środa, 21 marca 2012

Feel the rhythm with your hands… Steal the rhythm while you can

,,Spoonman" śpiewał Chris Cornell. Usłyszałam ostatnio ten kawałek w antyradiu i coś mnie zmusiło do tego by odświeżyć sobie repertuar Soundgarden. I tak słuchając, piosenka po piosence zdecydowałam, że musze o tym napisać.
Było już o festiwalu, było też o książce, pojawił się też wywiad w ramach zadania, a teraz będzie o jednym z najlepszych wokalistów wszech czasów.

O Nim i o Jego muzycznej podróży słów kilka…

Christopher John Cornell- amerykańska ikona rocka, jeden z najlepszych głosów świata, laureat nagrody Grammy, piosenkarz i autor tekstów. Swoją karierę rozpoczął od grania w małych garażowych kapelach w Seattle. Zafascynowany dźwiękami pragnął zostać profesjonalistą. Drzwi do kariery lekko uchyliły się w 1984r. Wtedy Chris wraz ze swoim znajomym gitarzystą (Kima Thayil'a) i basistą (Hiro Yamamoto) założył zespół: Sondgarden, identyfikowany z nurtem grunge. Była to pierwsza grupa w Seattle, której udało się podpisać kontrakt z wytwórnią A&M Records. Ich pierwsza płyta ukazała się dość szybko, bo już w 1987r. Jednak debiutanckim albumem okazał się krążek Ultramega Ok, za który zespół został nominowany do nagrody Grammy. W 1994 roku grupa odnotowuje wielki sukces. Płyta Superknown sprzedaje się w wielu egzemplarzach i debiutuje na pierwszej pozycji listy Billboard. Single: Black Hole Sun i Spoonman, zdobywają na konto grupy 2 nagrody Grammy. Niestety w 1997r. na skutek konfliktów, zespół rozpada się. Zazwyczaj oznacza to koniec, ale jednak nie w tym wypadku. Na reaktywację fani musieli czekać ponad 10 lat! I stało się. 16.04.2010r. pierwszy koncert po długiej przerwie i wznowienie działalności. Dotychczas zespół ma na swoim koncie 5 płyt. Ponad 20 milionów egzemplarzy sprzedanych na całym świecie. Soundgarden uznawany jest również za jeden z najcięższych zespołów w historii, być może wynika to z mieszanki elementów punk rocka, grunge i metalu. A wszystko to połączone jest psychodelicznym brzmieniem.

Fenomen tego wokalisty związany jest również z innym zespołem. Audioslave czyli amerykańska grupa hardrockowa założona w 2001roku. Pamiętam jak dziś, gdy mój brat przyszedł do mnie i mówi mi: Chodź puszczę Ci super nutę. Be yourself- usłyszałam. Od razu wpadła mi w ucho. Słuchałam jej cały czas, i muszę przyznać, że do dziś jest moją ulubioną piosenką Audioslave. Zaczyna się dość spokojnie, przez pierwsze sekundy słyszymy delikatne brzmienia, później przeradza się w prawdziwą ‘poezję’. Gitarka i perkusja, a do tego wokal Chrisa i solówka na gitarze. Coś pięknego dla ucha! Utwór pochodzi z drugiej płyty: Out of Exile. Audioslave nie może pochwali się dużym zasobem muzycznym, ponieważ udało im się wydać tylko 3 krążki: Audioslave(2002- debiut), Out of Exile(2005), Revelations(2006). Mimo to single takie jak: Like Stone, I am the Highway, Doesn’t Remind Me, doskonale wpisują się w pamięć i na pewno przyniosły grupie dużą popularność. Napisałam, że nie mogą pochwalić się dużym dorobkiem muzycznym, przyczyna tkwi w oświadczeniu Chris’a z 2007r.: Z powodu nierozwiązywalnych konfliktów osobistych jak również różnic muzycznych, opuszczam zespół Audioslave na stałe. W tym samym roku rozpoczyna karierę solową.

Kariera solowa Chrisa zaowocowała 3 płytami. Euphoria Morning, powstała po rozpadzie Soundgarden, ponieważ już wtedy wokalista próbował swoich sił solo. Pozostałe ukazały się kolejno: Carry On (2007), Sceram (2009). Ta ostatnia nie spotkała się z uznaniem. Ostre słowa krytyki padły w stronę Chrisa, gdy swój projekt postanowił zrealizować z pomocą hip-hopowego producenta, Timbalanda. Kojarzony dotychczas z rockiem, wokalista złamał pewne normy. W związku z czym musiał liczyć się z ryzykiem, że wielu fanom nie spodoba się ten pomysł. W Polsce po raz pierwszy wystąpił 25 czerwca 2009r.na festiwalu rocka w Szczecinie. Chriss skomponował również i wykonał utwór do filmu Casino Royale pt.,,You Know My Name”.

Co będzie dalej? Jak potoczy się jego kariera? Czy na długo zostanie w Soundgarden? Tego nikt nie wie. Fani na pewno są ciekawi jaką drogę wybierze, ale jak sam śpiewał: I’m the highway. Jedno jest pewne nadal pozostanie jednym z najlepszych wokalistów na świecie, który tworzy historię muzyki.

czwartek, 15 marca 2012

,,Życia smutki, życia cienie Danka Starzec na antenie"

Rozmowa z Panią redaktor Danutą Starzec w ramach zajęć z warsztatów internetowych. Dziennikarka Radia Plus Opole zdradza skąd zamiłowanie do zawodu, opowiada o swoich początkach, a także wspomina ekstremalne sytuacje, które przytrafiły się jej podczas audycji.
Zachęcam do czytania:)


A: Skąd pomysł by zostać dziennikarzem radiowym?

D: Przypadek, a podobno nie ma przypadków w życiu. Nigdy o dziennikarstwie nie myślałam. Zaczęłam studiować chemiczna technologię drewna, czyli miałam być inżynierem od papieru toaletowego i płyt pilśniowych. Dotrwałam gdzieś do 3 roku i zaczęłam współpracować z radiem studenckim. Naturę miałam zawsze dosyć romantyczna, a w Poznaniu gdzie studiowałam był teatr cygański Roma. Poszłam na występ topowego piosenkarza i siedząc na widowni kombinowałam co by tu zrobić, by z nimi porozmawiać. Nagle przyszło olśnienie, by udawać studencką dziennikarkę i iść za kulisy. Tak zrobiłam. Wyjęłam kawałek papieru, długopis i poszłam. Przedstawiłam się, a oni widząc moja nieporadność zorientowali się, że coś kombinuję. Zrewanżowali się tym samym, bo odpowiadając świetnie się bawili i zaproponowali mi, że wydadzą mnie za Cygana. Dzięki tej przygodzie dotarło do mnie, że będąc dziennikarzem mogę dotrzeć do wszystkich ludzi którzy wzbudza moje zainteresowanie, i że to jest to co chce robić w życiu. Zatem najpierw zostałam magistrem inżynierem technologii drewna, a później skończyłam studia dziennikarskie. W latach 70’ zaczęłam prace w Radiu Opole.


A: Czy zdarzyły się Pani jakieś ekstremalne sytucje podczas prowadzenia audycji na żywo?

D: Bardzo często. Zwłaszcza gdy dzwonili słuchacze. Gdy prowadziłam audycje medyczną dotyczącą raka prostaty, zadzwonił starszy pan z pytaniem do mojego gościa (lekarza onkologa): Czy prawdą jest, że współżycie seksualne stanowi profilaktykę dla tego rodzaju raka? Sytuacja była zabawna. Poczym okazało się, że to jeden z moich kolegów zrobił mi taki kawał. Wtedy o tym nie wiedziałam, a zareagować musiałam.


P: Radio wymaga sprawnego aparatu mowy. Czy zawsze z taką łatwością przychodziło Pani mówienie do słuchaczy?

D: Mówienie tak, ale na żywo był problem. Czytając wiadomości zalewałam się łzami, makijaż mi spływał i kończyłam będąc cała czarna.


P: Z tego wynika, że trudno jest być dziennik radiowym. Nie miała Pani ochoty na zmianę medium?

D:Nie wiem czy trudno. Początki zawsze są trudne. Trening czyni mistrza, trzeba dać sobie dużo czasu i uczyć się, to w końcu zacznie zdawać egzamin i przynosić rezultaty.


A: Jest Pani reportażystką skąd zamiłowanie do tak długiej formy dziennikarskiej?

D: Wynika to z moje natury, osobowości. Lubię słuchać ludzi chociaż lubię też mówić. Mam zdolność empatycznego odbioru tego, co ludzie mówią, przeżywają i myślą. Mój rozmówca to czuje. Jako człowiek potrafię przeżywać razem i współodczuwać.


A: Czy praca dziennikarza radiowego musi być powiązana z misją?

D: Niekoniecznie, ale ja właśnie takie audycje misyjne robię i zawsze robiłam. Podejmowałam te trudne tematy, które nie są atrakcyjne w odbiorze.


P: Podejmuje Pani trudne tematy dotyczące życia społecznego. Rozmowy z trzeźwiejącymi alkoholikami, narkomanami którzy próbują wyjść z uzależnienia. Czy kiedykolwiek miała Pani ochotę powiedzieć dość?

D: Na początku. Audycje z trzeźwiącymi alkoholikami robię już 17 lat. Nie umiałam się na początku bronić przed nadmiarem emocji , uczuć, pretensji, obciążania mnie swoimi problemami. Musiałam się tego nauczyć, że owszem mogę współczuć mogę podziwiać, ale mam swoje życie. Na początku zadawalam sobie pytanie: Czy nie płacę zbyt dużej ceny za moje zainteresowania? Spotkałam mądrych terapeutów, dobrych ludzi, którzy mi pomogli. Musiałam nauczyć się robić audycje tak, żeby mnie to za bardzo nie obciążało.


A: Prowadzi Pani audycję: Zdrowie + My. Skąd taka szeroka wiedza na temat medycyny?

D: Żeby rozmawiać z lekarzami muszę cały czas zdobywać wiedzę.Dużo czytam, staram się bywać na konferencjach. Jestem tego ciekawa, lubię zdobywać wiedzę.


P: Jak odniesie się Pani do stwierdzenia: ,,Życia smutki, życia cienkie, Danka Starzec na antenie"?

D:To było żartobliwe. Za każdym razem mnie to śmieszy, ale coś w tym prawdziwego jest. To jakaś cecha mojej osobowości. Nie uciekam przed trudnymi tematami, wiem że los różne karty rozdaje, czasem znaczone. Bywają chwile szczęśliwe, ale tych trudnych chyba bywa więcej. Łatwo być człowiekiem szczęśliwym, ale gorzej ludzie radzą sobie z trudnymi sprawami. Może dlatego podejmuję te trudne tematy. Nie gaworzę jak nie mam nic do powiedzenia, zawsze musi być coś.


Dziękuję za rozmowę.




współpraca: Anna Zych:)

poniedziałek, 5 marca 2012

Brian HEAD Welch ,,Save Me From Myself”

Kiedy w 2005r. świat obiegła informacja o niespodziewanym odejściu głównego gitarzysty zespołu Korn wszyscy fani byli bardzo zdumieni. Trzeba było czekać dwa lata (w Polsce 5), aby poznać dokładne przyczyny jego decyzji.
W 2010 roku na półkach polskich księgarni pojawiła się autobiografia Briana ,,Head” Welch’a pt. ,,Zbaw mnie ode mnie samego” wydana przez fundację Nadzieja Dla Przyszłości. Jest to pierwsza książka gitarzysty, w której dokładnie opisuje swoją karierę, wspomina o swoich traumach, tragediach, uzależnieniach i tłumaczy dlaczego drogę do sławy zamienił na drogę do Boga.
Brian postanowił otwarcie opowiedzieć o tym co działo się w Kornie. Ujawnia to czego nie widać na scenie. Wielu myśli, że granie w zespole to droga usłana różami. Pieniądze, drogie samochody, dom nad morzem, podróże. Autor uświadamia czytelnikowi, że to nie wszystko. Na początku trzeba się bardzo natrudzić, by coś osiągnąć. Potrzeba czasu, determinacji i konsekwentnego dążenia do celu. Tylko nielicznym się udaje. Nagle wszystko zaczyna się układać. Rozpoczynają się liczne trasy koncertowe, wywiady, zaproszenia do współpracy, powstaje płyta za płytą, a rzesza fanów rośnie z dnia na dzień. Na koncie mnożą się zera. Człowiek odbija się od dna, stać go na wszystko. Całkowity zwrot akcji zaczyna przytłaczać. Nieustanna presja wywierana przez otoczenie i kolegów z zespołu. Jak widać szczęście nie trwa długo. Alkohol i narkotyki na początku mogą dawać ukojenie w bólu, później zaczynają być jego głównymi dostawcami. Gitarzysta otwarcie przyznaje się, że był moment kiedy zrobił źle i to zaważyło na całym jego życiu. Sława i pieniądze zasłoniły mu oczy, przyćmiły prawdziwe wartości. Czytając tę książkę, uświadamiamy sobie, że to co pokazuje telewizja i gazety nie jest prawdą. W rzeczywistości muzycy to zwykli ludzie posiadający uczucia, wrażliwość i różne słabości. Tak naprawdę nie ma czego zazdrościć. Autor wylewa na kartki papieru swój ból. Opisuje cierpienie i strach w jakim tkwił dzięki licznym uzależnieniom. Wielokrotnie podkreśla, że udało mu się wyjść z nałogu dzięki pomocy, którą dostał od Boga. Książka nie jest kazaniem, pouczeniem czy też zmyślonym opowiadaniem, to po prostu autentyczna historia mężczyzny, który szczerze przyznaje się do wszystkiego. Napisana jest prostym, a zarazem ostrym językiem. Nie brak wulgaryzmów. Rodzaj rozliczenia się z przeszłością i zamknięcie za sobą pewnego rozdziału z życia. To co było najlepszym okresem działalności Korn’a, dla Briana stało się całkowitym dnem. Wyjaśnia on jak to jest, że mając tylu fanów ciągle czujesz się samotny. Jak łatwo można zranić tych których się kocha. Opisuje działania człowieka uzależnionego, który zdaje sobie sprawę, że narkotyki to zło, ale mimo to nie potrafi się od nich uwolnić, a gdy zaczyna ich brakować jest zdolny do wszystkiego. Nie chcę tu opowiadać całej książki by nie zabić radości czytania. Przywołam tylko jeden istotny fakt. Pewnego razu Brian usłyszał jak jego córka bawiąc się w ogródku śpiewa tekst jednej z piosenek Korna: ,, All Day I Dream About Sex”. Wtedy zrozumiał jak bardzo ją skrzywdził i musi to jak najszybciej naprawić za nim będzie za późno.
Oczywiście autobiografia nie jest idealna. Została przetłumaczona z języka angielskiego na polski przez Daniela Daniessiuka, niestety trochę nieumiejętnie. Pojawia się kilka rażących błędów np.odmiana nazwy zespołu: ,,Kiedy wróciliśmy z trasy koncertowej Kornu”. Brzmi to dość nienaturalnie i raczej wszędzie spotykam się z formą: trasa koncertowa Korna. Związane jest to z genezą nazwy zespołu. To tylko mała wada, która i tak gubi się pośród wielu zalet tej książki. Zawsze można sięgnąć po oryginał: ,,Save Me From Myself.”. Spotkałam się również z negatywną oceną w magazynie Gitarzysta. Recenzent zarzuca Brianowi, że zmienił jeden nałóg na drugi i nadal nie jest wolny (teraz tkwi w sidłach wiary). Podkreśla również, że opisywanie zdrad kolegów i ich uzależnień nie powinno mieć miejsca. Traktuje to jak akt nielojalności wobec kolegów. Wspomina tek że, że okładka jest ,,irytująca i cukierkowa”. Chyba wcale jej nie widział. Trudno zatem zgodzić się z tymi wnioskami. Jednak każdy ma prawo mieć własne zdanie. Jedni postrzegają go jako zdrajcę, a dla drugich jest człowiekiem, który postanowił stanąć na nogi i odbudować swoje zniszczone przez narkotyki życie.

Gdyby nie ta książka być może do dziś tkwiłabym w przekonaniu, że odejście z zespołu mojego ulubionego gitarzysty nie było słuszne. Moim zdaniem po jej przeczytaniu łatwiej wszystko zrozumieć. Wiem, że nie była to prosta decyzja podjęta z dnia na dzień, a Head nie jest fanatykiem religijnym lecz świadomym swoich działań mężczyzną. Zmianie ulega również podejście do samych płyt Korna, w szczególności ,,Life is Peachy” i ,,Take a Look at The Mirror.” Zupełnie inaczej się ich słucha. Wszyscy fani, których zabolało odejście Briana powinni sięgnąć po jego autobiografię. Kilka stron po których można poznać słuszność jego decyzji i zrozumieć sens słów umieszczonych na okładce: ,,…i przeżyłem by napisać tę książkę”